Tęcza po deszczu
Recenzja Rainbow: Nisha Rokubou no Shichinin
Recenzja Rainbow: Nisha Rokubou no Shichinin
Nie
mając pojęcia, jaką serię zobaczyć jako następną, wzięłam się za anime, którego
pierwszy odcinek widziałam już dosyć
dawno. Było to: „Rainbow: Nisha Rokubou no Shichinin”. Wcześniej do zaczęcia
tego anime zachęciła mnie pewna recenzja, jednak nie mam pojęcia, czemu nie
kontynuowałam tego tytułu, po obejrzeniu tylko pierwszego odcinka.
Dawno
nie oglądałam takiego anime, pokazuje ono okrucieństwo tamtych czasów, a każdy
bohater ma jakąś przeszłość, która raczej do szczęśliwych nie należy. Sporą
uwagę przykuwają relację pomiędzy chłopakami z celi szóstej, pomagają sobie
wzajemnie i nie boją się narażać, by uratować jednego z nich. Razem stawiają
czoła przeciwnościom losu, a zawsze łatwiej jest coś zrobić, gdy działa się w
grupie. Każdy z nich ma swoje marzenia i dąży do ich spełnienia, nawet jeżeli
droga do nich jest wyboista i pełna przeszkód. Anime to można podzielić na dwie
części, gdyż w połowie serii dochodzi do pewnego przełomowego wydarzenia, nawet
jeżeli druga część już nie jest taka pasjonująca, nie należy się zniechęcać i
oglądać dalej, bo mimo to nadal jest dosyć ciekawie. Wykonanie jest całkiem
niezłe i na pierwszy rzut oka nie widać jakichkolwiek niedociągnięć w animacji,
na ekranie dominują albo szarości, albo niezbyt nasycone barwy, co nadaje temu
tytułowi poważniejszy wyraz.
Przez
całą serię towarzyszy nam głos Hayashibary Megumi (Ayanami Rei, Musashi/Jessie
z Pokemon), pełni on rolę narratora, mimo że zatrudnili do tej roli dość znaną
i cenioną seiyuu, mnie nie bardzo spodobał się ten pomysł z narratorem,
ponieważ czasami mówił coś oczywistego, coś, co dało się zauważyć samemu. Reszta
obsady raczej nie jest już taka znana, a na co niektórych koncie nie ma zbyt
wielu ról, mimo to dobrze się spisali, a głosy zostały idealnie dopasowane do
postaci. Jedynym nazwiskiem, które kojarzę to chyba tylko Paku Romi (Elric
Edward, Hitsugaya Toshiro). Prócz kawałka remake’a Hunter x Hunter nie oglądałam
nic, co wyreżyserował Koujina Hiroshi (Majin Tantei Nougami Neuro, Kiba) i mile
mnie zaskoczył, być może sięgnę kiedyś po jeszcze jakąś jego serie. Z tego co
czytałam wielu osobom spodobał się opening „A FAR-OFF DISTANCE”, zaśpiewany
przez zespół coldrain, podzielam ich zdanie, spędziłam wiele czasu wsłuchując
się w ten utwór i raczej zbyt szybko nie usunę go z playlisty.
Przez
te dwadzieścia sześć odcinków bardzo zżyłam się z bohaterami, przeżywałam razem
z nimi ich porażki oraz cieszyłam się z ich sukcesów, dlatego też ciężko było
mi się z nimi rozstać. Prawdę mówiąc cieszę się, że zabrałam się za oglądanie
tej serii, a także jestem szczęśliwa, że nie kończyłam jej wtedy, gdy ją zaczęłam,
a obejrzałam dopiero teraz. Jest to seria dla starszych widzów, nie tylko ze
względu na treści w niej zawarte, bo występuje tu chociażby przemoc, ale po
prostu uważam, że młodsi widzowie mogą nie do końca zrozumieć, co ten tytuł ma
do przekazania. Polecam tym, którzy mają już dosyć tych cukierkowych serii,
których ostatnio bardzo się namnożyło i mają ochotę obejrzeć coś poważniejszego.
Recenzja zapowiedziana wczoraj, w momencie opublikowania jej, ja pewnie jestem w Warszawie, albo właśnie z niej wybywam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Małe zasady
- Komentować może każdy, nawet użytkownik anonimowy
- Weryfikacja obrazkowa jest wyłączona
- Odpowiadamy na komentarze, jeżeli istnieje taka możliwość (Czasem na krótkie komentarze nie da się odpowiedzieć)
- Jeżeli nie zastosujesz tzn. "chamskiej reklamy", możesz umieścić link do swojego bloga w komentarzu (Chamski spam będzie usuwany)